niedziela, 9 lutego 2014

Referendum ... Ograniczenia imigracji

Jak można przeczytać w wielu artykułach pojawiających się w mediach temat imigracji w Szwajcarii jest bardzo szeroko opisywany, jednym z  nich jest z gazety wyborczej;

19,5 tys. głosów zdecydowało o tym, że Szwajcaria za kilka lat będzie mieć poważne problemy gospodarcze, a jej stosunki z UE będą lodowate. W niedzielnym referendum Szwajcarzy postanowili ograniczyć imigrację z Unii. - To było jak kryminał - tak szwajcarscy dziennikarze komentują głosowanie.
 Głos ludu jest dla szwajcarskiego rządu rozkazem. Zgodnie z wynikami referendum "przeciwko masowej imigracji" rząd w ciągu trzech lat musi wynegocjować nowe porozumienie z Unią Europejską dotyczące prawa unijnych obywateli do osiedlania się w Szwajcarii. Do tej pory obywatele starej UE mogli robić to bez przeszkód. Zgodnie z wynikami referendum rząd ma wprowadzić dla nich tzw. kontyngent, czyli stałą liczbę obcokrajowców rocznie, którzy będą mogli podejmować pracę w Szwajcarii.

Głos ludu zaskoczył wszystkich. Do ostatniej chwili wynik był 50:50

- To było jak kryminał - tak szwajcarscy dziennikarze komentują głosowanie. - Wyniki były totalną niespodzianką - dodają. Ostatnie sondaże przed wyborami wróżyły, że zwolenników i przeciwników ograniczenia imigracji będzie po równo. Wczoraj podczas śledzonego przez media z wielką uwagą liczenia głosów raz na prowadzenie wysuwali się jedni, raz drudzy. Ostatecznie za zamknięciem szlabanu dla przyjezdnych opowiedziało się 50,3 proc. z prawie 3 mln głosujących. Głosowanie rozstrzygnęło 19,5 tys. głosów.

Za referendum stoi populistyczna Szwajcarska Partia Ludowa (SVP), która od lat obwinia mieszkających w alpejskim kraju cudzoziemców o wszelkie zło. By im uprzykrzyć życie, forsowała już rozmaite referenda (by zainicjować głosowanie, wystarczy zebrać 100 tys. podpisów). Domagała się m.in. automatycznego deportowania obcych, którzy złamali szwajcarskie prawo.

W 2009 r. udało się jej przeforsować zakaz budowy meczetów z minaretami. Już wówczas okazało się, jak demokracja bezpośrednia może być niebezpieczna dla interesów Szwajcarii. Zakaz budowy minaretów łamał gwarantowane przez europejską konwencję praw człowieka swobody religijne i dlatego Berno postawiono w Europie pod pręgierzem. Kraje muzułmańskie zagroziły wtedy bojkotem szwajcarskich towarów. Ale rząd nie mógł na to nic poradzić. Od wyników referendów nie ma odwołania. Tak samo będzie w przypadku szlabanu dla imigrantów z UE.

Referendum szwajcarskich populistów wymierzone w Niemców

SVP przeforsowała to referendum głównie z myślą o Niemcach, którzy bardzo chętnie przenoszą się w Alpy. Nauczycielom, lekarzom, architektom łatwiej tu o pracę niż nad Renem czy Szprewą, a pensje są znacznie wyższe. No i nie trzeba uczyć się nowego języka, bo choć w niemieckojęzycznej Szwajcarii mówi się dialektem, to Niemiec dogada się tam bez trudu.

Populiści od lat skarżyli się na "niemiecką inwazję" i "niemieckie klany", które wypychają Szwajcarów z uniwersytetów, klinik i zarządów firm. To przez obcych - tłumaczyli działacze SVP - trudno znaleźć mieszkania, których ceny ciągle rosną, to przez nich rośnie przestępczość. Kilka lat temu w kantonie Zurych udało się im przeforsować przepisy zakazujące pracy w przedszkolach Niemkom niemówiącym w szwajcarskim dialekcie.

"Grozi nam katastrofa" - straszyli populiści

Teraz poszli na całość i zaczęli straszyć Szwajcarów, że imigranci z Europy rozsadzą państwo od środka. Powoływali się przy tym na oficjalne dane. Dziś co czwarty mieszkaniec kraju jest imigrantem. W zeszłym roku do ośmiomilionowego kraju przybyło aż 80 tys. ludzi. Trend jest rosnący. - To tak, jakby powstało miasto wielkości Lucerny - argumentowali populiści i prezentowali swoje wyliczenia.

By przyjąć taką masę ludzi, trzeba co roku wybudować 30 tys. mieszkań i kilkaset szpitali. Na taką rozbudowę infrastruktury Szwajcarii po prostu nie stać. Co gorsza - argumentowali populiści - przez imigrację Szwajcaria straci swój narodowy charakter. Dialekt zastąpi hochdeutsch, czyli czysta niemczyzna, zniknie szwajcarska kultura. - Grozi nam katastrofa - przekonywał Christoph Blocher, jeden z przywódców SVP.

Biznesmeni protestowali. Przemysł potrzebuje rąk do pracy

Przeciwko jakimkolwiek zmiano protestowali biznesmeni, nawet ci, którzy są członkami SVP. Helwecki przemysł boryka się bowiem z brakiem rąk do pracy i musi importować fachowców. Podobnie jest w szwajcarskiej służbie zdrowia. Gdyby na rynku pracy byli wykwalifikowani lekarze, Szwajcarzy nie musieliby ich ściągać z Niemiec czy Polski. Wprowadzenie zakazu dla wielu firm będzie oznaczać katastrofę. Kryzys się kończy, trzeba będzie rozkręcać produkcję, a nie będzie komu pracować.

Mimo apeli przedsiębiorców, a także szwajcarskiego rządu większość Szwajcarów, głównie z niemieckojęzycznych kantonów, poparła populistów. Tłumaczy się to lękami i niepewnością jutra. Szwajcarzy żyjący w dostatku niezwykłym nawet na skalę Europy, także poczuli skutki kryzysu. Przewartościowany frank osłabił eksport, a to odbiło się na kondycji ich gospodarki. Choć bezrobocie ledwie przekroczyło 3 proc., wielu mieszkańców Szwajcarii poczuło, że ich stabilny, dostatni świat drży w posadach. I zaczęło słuchać populistów.

- Możemy w taki sposób konstruować kontyngenty, by fachowcy dalej do nas przybywali - uspokajają działacze SVP. Partia domaga się też, by rząd niezwłocznie zaczął negocjacje z UE na temat nowych warunków osiedlania się i podejmowania pracy przez unijnych obywateli. Ale Bruksela o zmianach nie chce słyszeć.

Teraz Szwajcarii łatwo z UE nie będzie

Reakcja Brukseli może być dla szwajcarskiej gospodarki zabójcza. Oprócz swobodnego przepływu osób Szwajcaria jest też członkiem strefy Schengen, a także ma dostęp do europejskiej przestrzeni gospodarczej. UE jeszcze przed głosowaniem zapowiadała, że Szwajcaria, wypowiadając umowę o przepływie osób, wypowie też inne porozumienia. Helweccy eksporterzy dostaną mocno po kieszeni.

Szwajcarski rząd zapowiedział wczoraj, że wynik referendum będzie jak najszybciej wcielał w życie. - Nasze stosunki z UE będzie trzeba zbudować na nowo - mówił Didier Burkhalter, szef szwajcarskiej dyplomacji i zarazem rotacyjny prezydent kraju (tę funkcję w Szwajcarii co roku obejmuje jeden z członków rządu). Jak te stosunki będą wyglądać po zbudowaniu na nowo -nie był wczoraj w stanie powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz